3600 km dla "Manif pour tous"

Urszula Rogólska

publikacja 08.10.2014 14:13

W miniony weekend pokonali samochodem 1800 km z Cieszyna do Paryża, a później kolejne 1800 z powrotem, żeby razem z 500 tys. Francuzów pokazać, czym dla nich jest rodzina i małżeństwo kobiety i mężczyzny.

Anna i Bertrand Bischowie (z lewej) i Bogdan Krótki z córkami na "Manif pour tous" w Paryżu Anna i Bertrand Bischowie (z lewej) i Bogdan Krótki z córkami na "Manif pour tous" w Paryżu
Joanna Bisch

- Z Cieszyna pojechały z nami nasze dwie młodsze córki, najstarsza z koleżanką dołączyła już we Francji. Był z nami też nasz przyjaciel ze Wspólnoty Mężczyzn w Modlitwie "Nikodem" - Bogdan Krótki z córką - relacjonują Anna i Bertrand Bischowie - polsko-francuskie małżeństwo, mieszkające w Cieszynie.

Ania kilka lat temu zorganizowała tu Wspólnotę Matek w Modlitwie "Miriam", Bertrand jest liderem Wspólnoty Mężczyzn w Modlitwie "Nikodem", spotykającej się u cieszyńskich franciszkanów. To wspólnota mężczyzn zainicjowała przed rokiem Marsze dla Życia i Rodziny w mieście nad Olzą, regularnie modli się w intencjach rodzin, przygotowuje dla nich uroczyste spotkania z błogosławieństwem dzieci i rodziców.

Nie zgadzamy się na to

Bischów nie mogło zabraknąć na wszystkich dużych manifestacjach, które w ciągu minionych dwóch lat zorganizowali francuscy obrońcy rodziny i małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny pod hasłem "Manif pour tous" ("Manifa dla wszystkich"). To odpowiedź na hasło "Mariage pour tous" ("Małżeństwo dla wszystkich"), propagujące małżeństwa osób tej samej płci.

Wprowadzenia ustaw legalizujących małżeństwa jednopłciowe nie udało się powstrzymać. Proponowane są kolejne akty prawodawcze, godzące w wartości rodziny.

- Tamtą batalię przegraliśmy, ale chcieliśmy znowu pokazać, że się na to nie zgadzamy i że jest nas wielu - mówi Bertrand Bisch.

Francuscy obrońcy życia nie poddają się. Tym razem postanowili wyjść na ulice, żeby wyrazić swój sprzeciw zarówno wobec zalegalizowanych już we Francji małżeństw osób tej samej płci, jak i wobec ustaw o tzw. macierzyństwie zastępczym - surogatkach (GPA) i o technikach wspomaganego rozrodu (PMA).

"Ekstremiści"

W Paryżu manifestacja rozpoczęła się w niedzielę o godzinie 13.

- Kiedy jechaliśmy w metrze i widziałem naszą najstarszą córkę, innych młodych ludzi - z niebieskimi i różowymi flagami marszu, hasłami sprzeciwiającymi się nienormalnym regulacjom prawnym - roześmianych, radosnych, to myślałem: to jest niezwykłe świadectwo - i dla Polski, i dla Francji. My, dorośli, również staruszkowie, ale i nasze dzieci, ludzie młodzi - jesteśmy radośni, ale jesteśmy też zdeterminowani, żeby sprzeciwiać się złu - mówi Bertrand Bisch i dodaje, że "Manif pour tous" jest ruchem niezwiązanym z żadną partią. Tego zaszeregowania unikają organizatorzy.

- Widzieliśmy ludzi ze wszystkich regionów Francji, gromadzących się przy wozach transmisyjnych. Wszyscy pogodni. Atmosfera pikniku rodzinnego, dzieci wytrwale maszerujące z rodzicami, maluchy w wózkach. Choć przecież mieliśmy do przejścia sporo kilometrów! - mówi Ania. - Ale to nie tylko emocje. Ludzie przeorganizowali swoje życie, wydali pieniądze, żeby pokonać setki, albo i tysiące kilometrów, by być w Paryżu w tę niedzielę. Dziwiliśmy się, że zmobilizowano tak duże siły policji, które miały prawo zachować się wobec nas brutalniej niż w przypadku jakichkolwiek innych demonstracji, kiedy zabrania się im takich zachowań. Wielu naszych przeciwników nazywało nas "ekstremistami" - stąd niby potrzeba zabezpieczenia przed nami miasta. Nie wiem, na czym nasz ekstremizm polega, bo z tego, co widzieliśmy wokół nas, było naprawdę bardzo rodzinnie - spokojnie, a wręcz radośnie.

Duchowa walka

- Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, ilu nas będzie, ale byłem pewien, że to jest duchowa walka dobra ze złem, prawdy z kłamstwem. A my stajemy po stronie dobra i prawdy. Dlatego jako głowa rodziny postanowiłem - jedziemy, choć czeka nas 3000 km podróży samochodem - podkreśla Bertrand. - To mój obowiązek. Nasze dzieci miały już to doświadczenie wspólnoty, wręcz zabawy, z poprzednich manifestacji, więc od razu chciały też pojechać.

- Nie musimy im tłumaczyć, dlaczego tam jedziemy, czym jest rodzina. One to widzą - mówi Ania.

- Te kilka godzin - to było świadectwo dla innych, ale też mocne umocnienie dla nas, że nie jesteśmy sami, że jest nas wielu - mówi Bertrand. - Moim pragnieniem jest taki marsz w Polsce. Organizujemy marsze dla życia i rodziny w całym kraju, ale taka jedna duża manifestacja byłaby ważnym świadectwem.

- Myślę, że my w Polsce nie czujemy jeszcze tego zagrożenia, choć różnymi sposobami próbuje się wprowadzać ustawy godzące w wartość rodziny - dodaje Ania. - Francuzi poczuli już naprawdę silne zagrożenie i koszmarny absurd wprowadzanych ustaw. Oni zobaczyli, że to godzi w życie ich dzieci. A rodzic nie zgodzi się na to, żeby krzywdzono jego dziecko.

Coś ważniejszego niż manifestacja

- "Manif pour tous" to bardzo ważne świadectwo. Ale wiemy, że jest coś ważniejszego - podkreśla Bertrand. - W tym samym czasie, kiedy my jechaliśmy do Francji, w Polsce w wielu miejscach trwały czuwania modlitewne w intencji polityków, którzy mają się zająć tzw. "Konwencją Rady Europy w sprawie przemocy wobec kobiet", projektem ustawy legalizującej procedurę in vitro i projektami dotyczącymi tzw. edukacji seksualnej. Jestem przekonany, że jedna noc przed Najświętszym Sakramentem da więcej niż manifestacja. Bez modlitwy działamy o własnych siłach. Kiedy się modlimy, działa Duch Święty. I tylko On tak naprawdę może przemienić oblicze tej ziemi! Te 3000 km to ta część widoczna naszych starań, ale prawdziwą siłą jest dla nas codzienna modlitwa. My naprawdę wierzymy, że modlitwa nawet jednej klasy dzieci może więcej niż manifestacja pół miliona osób. W historii Francji mieliśmy już takie wydarzenie.

- Od 2 października 1947 r. komuniści prowadzili strajk generalny. Francja stała na krawędzi wojny domowej i komuniści zgodnie z decyzjami Międzynarodówki, której członkowie obradowali od 22 do 27 września w Szklarskiej Porębie, szykowali się do przejęcia władzy - tłumaczy Ania. - W uroczystość Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia 1947 roku, w niewielkim francuskim miasteczku L’Ile Bouchard niedaleko Tour, Matka Boża zaczęła objawiać się dzieciom. Rankiem tego dnia Marta Robin - znana francuska mistyczka - powiedziała, że „Najświętsza Maryja Panna ocali Francję za przyczyną modlitwy małych dzieci”. Spotkanie czterech dziewczynek z Matką Bożą miało miejsce kilka godzin później. O trzynastej, wracając ze szkoły, wstąpiły do kościoła. Uklękły przed ołtarzem Matki Bożej i zaczęły odmawiać dziesiątek Różańca. W trakcie modlitwy zobaczyły Panią w białej szacie z różańcem, z rękami złożonymi do modlitwy, i klęczącego po Jej lewej stronie, zatopionego w kontemplacji anioła z białą lilią w ręku.

Nikt nie uwierzył dzieciom w to widzenie. Maryja prosiła dzieci, by modliły się za Francję. Przez kilka dni wizjonerkom towarzyszyła dwudziestka ich rówieśników. Dokładnie w tym czasie zakończył się strajk, do którego nawoływali komuniści... Decyzja komitetu strajkowego wzywająca robotników do podjęcia pracy przekreśliła te zamiary. Kto tak naprawdę je udaremnił, stało się jasne jedynie dla patrzących na to oczyma wiary.

8 grudnia 2001 r. arcybiskup Tours André Vingt-Trois wydał dekret, który zatwierdził pielgrzymki i kult oddawany publicznie w kościele św. Gilles w L’Ile Bouchard, wzywający „Matkę Bożą Modlitewną”, i uczynił ze świątyni sanktuarium diecezjalne.