EDK czyli Bóg, góry i ja

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

publikacja 16.04.2014 12:52

47 kilometrów trasy, 2 tysiące metrów różnicy przewyższeń i 14 stacji Drogi Krzyżowej: w nocy z piątku na sobotę (11/12 kwietnia) dwudziestoosobowa grupa pątników odprawiła Ekstremalną Drogę Krzyżową w Beskidach. Nabożeństwo uchodzi za jedno z najtrudniejszych w ramach akcji EDK w Polsce.

EDK czyli Bóg, góry i ja Modlitwa przy jednej ze stacji EDK. Ks. Jacek M. Pędziwiatr /GN

Tym razem jego uczestnikom sprzyjała doskonała pogoda. Szli w milczeniu. Dla każdego z nich to była okazja do spotkania z Bogiem, z górami oraz z samym sobą, ze swoją słabością. Był z nimi bł. Jan Paweł II w znaku relikwii.
- Mieliśmy także relikwie św. Faustyny i bł. ks. Jerzego Popiełuszki - wylicza brat Mirek Myszka, pallotyn, organizator górskiej EDK.

Jeszcze za dnia
Nabożeństwo rozpoczęło się przy krzyżu misyjnym obok wejścia do kościoła św. Andrzeja Boboli w Bielsku-Białej, w piątek 11 kwietnia, tuż po 19:00. Po modlitwie i błogosławieństwie na drogę pielgrzymi przeszli ulicą Armii Krajowej na Dębowiec. Po dwóch kilometrach skończył się asfalt. Przed uczestnikami nabożeństwa stanęło ponad 40 kilometrów górskich szlaków, kamienistych ścieżek, poprzecinanych żyłami korzeni, na przemian przegrodzonych powalonymi przez Halnego świerkami albo też płynących potokami wiosennych roztopów.

Zatarty szlak
Pierwszą stację odprawiono przy kaplicy MB Fatimskiej na Dębowcu. Stąd uczestnicy nabożeństwa ruszyli czerwonym szlakiem na Szyndzielnię. Szybko zapadał zmrok, ale latarki nie od razu były potrzebne. Wędrówkę umożliwiał dobiegający pełni księżyc i rozgwieżdżone niebo. Dopiero po odprawieniu stacji przy schronisku na Szyndzielni trzeba było założyć „czołówki”. Za Klimczokiem trasa skręciła w prawo na Salmopol. Na tym odcinku miejscami trudno było utrzymać szlak. Trasa biegła przez teren wiatrołomów. Pozostały ślady zimowej wycinki drzew. Wiele oznaczeń szlaków po prostu znikło. Ten sześciokilometrowy odcinek na przemian wznosił się i bardzo stromo opadał. Strome podejścia rozgrzewały, ale pojawiające się tu i ówdzie płaty śniegu budziły niepokój o to, jak będzie wyglądać nawierzchnia szlaku bliżej Skrzycznego.

 

W górę strumienia
Odcinek spod Białego Krzyża na Malinowską skałę przyniósł niespodziewane trudności. Rok temu mocno tutaj zawiewało śniegiem, który regularną warstwą pokrywał szlak. Tym razem, było znacznie cieplej i niemal bezwietrznie, za to po ścieżce płynął sobie beztroski strumyk. Droga Krzyżowa stała się slalomem, przeskakiwaniem z kępy na kępę, z kamienia na kamień, żeby nie przemoczyć butów. Kolejne stacje na Malinowskiej Skale i Małym Skrzycznem przybliżały wędrowców do tajemnicy Golgoty. Rozważanie ukrzyżowania Jezusa przypadło na Skrzyczne: cisza, przejrzyste powietrze i doskonały widok ze szczytu na Kotlinę Żywiecką, Bramę Wilkowicką, Bielsko-Białą i dalej na Śląsk. Wydawało się, że widać stąd cały świat, za który Jezus umarł na krzyżu.

Trochę bólu
Z czym kojarzymy najczęściej ból kolan? Z upadkiem? Z klęczeniem? Uczestnicy beskidzkiej EDK łączą go jeszcze z zejściem ze Skrzycznego do centrum Szczyrku. Niezwykła stromizna szlaku, ściąga człowieka w dół tak mocno, że łatwiej jest zbiec niż zejść. Już dobrze po północy po mieście kursowały tylko pojedyncze taksówki. Podczas kolejnej stacji, odprawionej przy kościele parafialnym, ulicą przemknęła karetka pogotowia, Boże, żeby to nie był ktoś z naszej Drogi. Dobry kilometr chodnikowego marszu wzdłuż Żylicy i ostatnie podejście pod sanktuarium na Górce a potem na Klimczok. Ostatnie, ale jakie? Na oko ma z 20-25 procent pochyłości. Jeżeli zejście ze Skrzycznego uświadamia, że człowiek ma kolana, to wspinaczka na Klimczok przypomina o czymś takim, jak ścięgno Achillesa. Przypomina ostro, boleśnie, nachalnie. W pewnym momencie wspinaczki na Klimczok, oglądając się za siebie, można było zobaczyć maleńkie światełka czołowych latarek kolejnych pątników, którzy podchodzili na Skrzyczne, albo właśnie spuszczali się stromizną w stronę uśpionego miasta. Góry tej nocy żyły modlitwą, doliny spały.

Słońce niezwyciężone
Została jeszcze jedna, ostatnia stacja przy grobie Jezusa, zaplanowana w pallotyńskim kościele św. Andrzeja Boboli. Szyndzielnia, dziewięć godzin wcześniej mijana o zmroku, tym razem wita śpiewem ptaków, budzących do życia nowy dzień. Niebo nad widocznym z dala masywem Magurki zaczyna płonąć, w pół drogi na Dębowiec już stoi w ogniu, przy Szpitalu Wojewódzkim nad górskim grzbietem stoi Słońce. Nabożeństwo zmierza do grobu Jezusa nie tylko, jako do kresu Drogi Krzyżowej, ale też - wzorem niewiast śpieszących o poranku z wonnościami, do grobu Zmartwychwstania, zwycięstwa Słońca Niezwyciężonego nad ciemnością śmierci. Uwieńczeniem całonocnej eskapady jest chwila adoracji w ciszy, w kaplicy kościoła pod Szyndzielnią. Pan Jezus wystawiony w monstrancji za chwilę uobecni swoją Mękę podczas pierwszej tego dnia Eucharystii.