Papieskie kuzynostwo

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

publikacja 26.03.2014 12:35

Czy każdy, kto nazywa się Wojtyła i mieszka gdzieś między Bielskiem a Andrychowem jest kuzynem papieża? To zależy od tego, kogo właściwie mamy prawo traktować jak kuzyna. Żeby sprawę rozstrzygnąć definitywnie, potrzeba było żmudnej pracy. Ale wysiłek nie poszedł na marne.

Papieskie kuzynostwo Na wózku, ale z uśmiechem: tak Jan Paweł II otrzymał genealogię rodu Wojtyłów. archiwum rodzinne

- Jesteśmy kuzynami - mówiła mama Halinie nieraz i przy różnych okazjach.
- Nie jesteście - przekonywał ją mąż Haliny, Stanisław. - Przejrzałem niejedną biografię papieża. Jego ojciec miał siostrę, Stefanię, ale ta była panną. Papież nie ma kuzynów.
- Jak mi nie wierzycie, to jedźcie ze mną do Czańca, do ciotki Eli - broniła się teściowa.
Nie dało im to spokoju. Pojechali. Od ciotki do ciotki, od wujka do wujka - zaczęli wędrówkę, która trwała parę lat. Jej owoc mieści się na kartce formatu A3. Ale w kaskadzie okienek z drobniutkimi literkami imion kryją się dzieje sześciu pokoleń, rozciągające się na przestrzeni, zahaczającej o trzy stulecia.

Pierwszy list do Watykanu
Halina wysłała pod koniec października 2002 r. Doszedł w sam raz - z życzeniami - na Karola, 4 listopada. Napisała, że buduje drzewo genealogiczne rodu Wojtyłów.

- Radzę zacząć od Bartłomieja Wojtyły - odpisał jej Jan Paweł II, razem z życzeniami na Boże Narodzenie.

Dzieje rodu sięgają dalej. Jak daleko? - nie wiadomo. Bartłomiej urodził się jeszcze w XVIII w. W roku 1826, w Czańcu, przyszedł na świat jego syn - Franciszek. Był sędzią gminnym. Ożeniony z Franciszką z Gałuszków doczekał się dwóch synów. Pierwszy z nich - Maciej - urodził się w 1852 r. też w Czańcu, ale z czasem osiadł w Lipniku, dziś dzielnicy Bielska-Białej.

Ów Maciej aż czterokrotnie żonaty, miał tylko dwoje dzieci: z pierwszą żoną - Karola, ojca późniejszego papieża i z czwartą żoną wspomnianą już Stefanię - niezamężną nauczycielkę, która zmarła w 1962 r.

Wynika więc z tego niezbicie, iż kuzynostwa z pierwszej linii Ojciec Święty faktycznie nie ma. Drugi z synów sędziego gminnego Franciszka Wojtyły - Paweł, o sześć lat młodszy od Macieja - pozostał w Czańcu i - dwukrotnie żonaty - doczekał się pięciorga potomstwa: Franciszka, Rozalii, Józefa, Karola (podobnie jak jego brat) i Elżbiety. Wszyscy byli rolnikami, gospodarowali w Czańcu lub w Kobiernicach. Wszyscy doczekali się licznego potomstwa - Paweł Wojtyła miał aż 35 wnuków! Tylko 6 z nich umarło bezpotomnie. Każde kolejne pokolenie powiększało liczbę tej linii rodu Wojtyłów.

 

Co u nich słychać?
Wiosną 2003 r. Halina wysłała Janowi Pawłowi II małą genealogię, która ostatecznie wyjaśniała sprawę kuzynostwa. Drzewo mieściło się na kartce A4 - takiej, jak zwykły maszynopis czy pismo urzędowe.

Ostatecznie została wyjaśniona kwestia kuzynostwa: owszem, są kuzyni, ale nie w pierwszej lecz dopiero w drugiej linii. Pokrewieństwo z papieżem nie przybliżyło się, ale jego odległość została tym samym precyzyjnie określona. I tym razem ze Stolicy Piotrowej spłynęła odpowiedź - rychła i trochę zaskakująca: - A co z tym dalszym kuzynostwem, jakie są jego losy?

Trzeba poszerzyć drzewo genealogiczne o obecne pokolenia. Do tej pory najwięcej pomagał wujek Ludwik z Czańca. Chodził po cmentarzu, odszukiwał groby, prowadził do tych, którzy jeszcze żyją, przecierał szlaki, otwierał archiwa ze zdjęciami, odświeżał wspomnienia.

Teraz przyszedł czas na prawie fachowy wywiad - przepytywanie, staranne notatki, żmudne zliczanie. Prace toczyły się systematycznie, ale powoli - trzeba było podołać także domowym i rodzinnym obowiązkom.

Aż nadszedł „kop”. Było nim zaproszenie na pielgrzymkę z Czańca do Watykanu dla uczczenia ćwierćwiecza pontyfikatu. Mieli w niej uczestniczyć przedstawiciele rodziny Wojtyłów. Aż się prosiło, żeby osobiście wręczyć Ojcu Świętemu gotowe, pełne drzewo genealogiczne.
- Przysiedliśmy fałdy. - Wspominają Halina i Stanisław. - Zapędziliśmy córkę do komputera, w końcu  z zawodu jest informatykiem. Zaczęła rysować drzewo. Ledwie kończyła, okazało się, że są jakieś nowe informacje, że trzeba nanieść poprawki i całonocna dłubanina szła na marne. Robiło się gorąco i nerwowo, ale na dzień wyjazdu wszystko było gotowe.

Pojechali oboje
 - Stanisław i Halina. Przedsięwzięcie miało „drugie dno” - nie tylko chcieli oddać Ojcu Świętemu oczekiwaną genealogię, ale też uczcić 30-lecie swojego małżeństwa. Stanisław nie znosi upałów, ale uparł się, że pojedzie. Nie było sensu przekładać wyjazdu, bo druga taka okazja mogła się nie trafić. Pojechali. Podróż i pierwsze dwa dni upłynęły szczęśliwie. Pozostali pielgrzymi zostali wtajemniczeni w misję obojga małżonków. Byli dumni, że mają ich w swoim gronie. Nieszczęście przyszło trzeciego dnia - w przeddzień papieskiej audiencji.

Pojechali na Monte Cassino. W drodze powrotnej do Rzymu zatrzymali się nad Adriatykiem. Halina była w mniejszości chętnej do obejrzenia grot i pęknięć skalnego nadbrzeża. Stanisław - tak jak większość - szukał ochłody w morzu. Słyszał ryk syreny ambulansu, ale nie zwracał nań uwagi. Ktoś w końcu do niego podszedł i zapytał, czy jest mężem Haliny.

- Miała wypadek. Właśnie zabrano ją do szpitala - usłyszał. Halina spadła ze skały. Być może zemdlała, nie pamięta. Był upał. Stanisław, cały w nerwach, dotarł do szpitala o pierwszej w nocy. Trochę po angielsku i na migi dogadał się z lekarzem: żona miała mnóstwo sińców, zapuchnięte oko i lewą cześć twarzy, po kilkanaście szwów na głowie i na kolanie. I nic poza tym, żadnych złamań czy innych uszkodzeń. To było jak cud.
 

Na wózku
Wypuszczono ją ze szpitala na własne życzenie. Nad ranem byli w Domu Polskim, gdzie nocowali pielgrzymi. Już przed siódmą wyjechali do Castel Gandolfo na spotkanie z papieżem. W bagażniku autokaru jechał wózek inwalidzki. Posadzili na nim Halinę.

Nie czuła bólu. Trochę dzięki lekarstwom, ale przede wszystkim z emocji. Tylko sześciu osobom pozwolono po audiencji ogólnej podejść na indywidualne spotkanie z Ojcem Świętym. Byli wśród nich ona i Stanisław. Wręczyła papieżowi pięknie oprawione drzewo genealogiczne rodu Wojtyłów, zgodnie z Jego życzeniem poszerzone o kuzynów i ich potomstwo.

To spotkanie trwało chwile i wieczność zarazem. Dziś nie pamięta się słów, ale sam moment, spojrzenie, uścisk dłoni, błogosławieństwo.

Po powrocie do domu Halina i Stanisław dostali jeszcze jeden list z Watykanu. Papież dziękował w nim za wyjątkowy prezent i ofiarodawczyni „na wózku” życzył opieki „Matki Bożej Uzdrowicielki Chorych”.

Po upadku ze skały pozostała płytka blizna na czole Haliny, starannie zasłonięta grzywką. Ale w sercu wciąż pali się ogień miłości do historii, przeszłości i szacunku dla korzeni przeszłych pokoleń.