Mama jest już z aniołami...

Alina Świeży-Sobel

publikacja 20.03.2014 21:20

Niektórych zaskoczyło, że śp. Danutę Korczyk z Jawiszowic, na pozór nie wyróżniającą się niczym szczególnym żonę i matkę, na pogrzebie żegna sam biskup. A bp Roman Pindel tłumaczył krótko: - Ksiądz proboszcz powiedział, że powinienem tu być...

Mama jest już z aniołami... Ostatnie pożegnanie śp. Danuty Korczyk w kościele św. Marcina w Jawiszowicach. Alina Świeży-Sobel /GN

- To była wyjątkowa osoba. Naprawdę! Stworzyła taką rodzinę, że gdybym miał podobnych w parafii pięć, nie musiałbym się wcale troszczyć o ewangelizację - takie dawała świadectwo - mówił ks. kan. Henryk Zątek, w pośpiechu, już w drodze do kościoła, gdy tłumaczył, dlaczego na pogrzeb parafianki zaprosił biskupa Pindla.

Obecność biskupa nie była jedynym zaskoczeniem. Dla postronnego obserwatora zaskakujące mogły też być długie przerwy pomiędzy zdaniami wygłaszanej przez ks. Zątka homilii.

Bo i on nie potrafił powstrzymać łez, przypominając niezwykłą parafiankę: córkę, żonę, matkę pięciorga dzieci. - Nie jestem dobrym adwokatem Pana Boga i nie znam Jego zamiarów, choć niektórym wydaje się, że ksiądz powinien wiedzieć wszystko. Nie wiem, dlaczego... - mówił. - Myślę, że teraz rodzina i my wszyscy powinniśmy wziąć sobie do serca słowa czytania, które przed chwilą przeczytał syn śp. Danuty - o tym, ze oścień śmierci został pokonany. Staramy się być ludźmi zawierzenia - kontynuował z trudem, a jego słów ze łzami w oczach słuchali nie tylko najbliżsi krewni, ale także tłumy parafian.

Matka Bożych dzieci

Danuta Korczyk urodziła się w 1967 r., a wychowała w Hażlachu pod Cieszynem. - Kiedyś przyjechała do Jawiszowic pomagać na weselu. Zatańczyliśmy. Tak się poznaliśmy. Była śliczną dziewczyną, pisałem listy, potem pojechałem się oświadczyć i po roku znajomości zgodziła się zostać moją żoną. Przez całe życie nikt od niej złego słowa nie usłyszał - wspomina mąż Stanisław.

Po ślubie przyszedł na świat najpierw Łukasz, później Marcin, Wioletta, Barbara, a w 2007 r. - najmłodszy Michałek.

Od Łukasza zaczęła się domowa tradycja, by dzieci po miejscowej podstawówce trafiały do oświęcimskiej szkoły księży salezjanów.

- Zależało mi na dobrej szkole, bo chciałem iść na studia. Zależało mi też na tym, żeby to było coś więcej niż sama nauka - tłumaczy dziś tamten wybór Łukasz, z którego mama była dumna, zwłaszcza w 2006 r., kiedy w imieniu młodzieży witał w Oświęcimiu płynną przemową po niemiecku papieża Benedykta XVI.

Łukasz skończył już studia w Krakowie, a salezjańską szkolną ścieżką podążyło za nim całe rodzeństwo. Oprócz Michała, który na razie chodzi do zerówki...

- To żona głównie zajmowała się wychowaniem dzieci. Ja miałem mniej czasu, bo przecież trzeba było pracować, żeby utrzymać całą rodzinę. A pobożności uczyły się obserwując, jak mama i tata idą do kościoła. Przykład najlepiej działa. Mnie też tak wychowano, żeby być blisko kościoła, modlitwy. A żona była chyba jeszcze bliżej. Dopiero po ślubie mi powiedziała, że była w kontakcie z siostrami zakonnymi w Panewnikach i myślała o tym, żeby zostać zakonnicą. "Żeby nie ty, byłabym w zakonie" - powiedziała mi kiedyś - wspomina Stanisław Korczyk.

Starsze dzieci już jakoś to rozumieją, że mama zachorowała i musiała odejść, ale Michałek, który wciąż był blisko mamy, nie rozumie i teraz ciągle o nią pyta. - Tłumaczymy, że mama jest już z aniołkami w niebie, że już nie przyjdzie, że z nieba patrzy na Michała, ale on i tak bardzo płacze. Żona miała jego zdjęcie ze smoczkiem w swoim telefonie. Kiedy biorę ten telefon dzisiaj do ręki, serce się ściska - mówi Stanisław Korczyk ze łzami w oczach.

- Mama we wszystkim nas wspierała, zawsze dawała dobry przykład - mówią dzieci pani Danuty. Nawet na zdjęciach, jakie zostały w domowych albumach, rzadko widać ją na pierwszym planie. Zwykle trzyma przed sobą któreś z nich, przytula…

- Pogrzeb dobrej matki jest okazją, by podziękować za świadectwo jej życia. Jako kochająca matka pragnęła ich dobra. Nauczyła je, że najważniejsza dla nich droga jest drogą do kościoła i każde z jej dzieci dobrze zna tę drogę. Są tu zawsze, tak jak i ona zawsze była. Nie mam wątpliwości, że zbudowała taki dom rodzinny, który tu, na ziemi, był kawałkiem nieba. W tym domu każdy czekał jeden na drugiego, była tam Chrystusowa miłość, ciepło. Ta rodzina może być wzorem dla wielu naszych rodzin. Odchodząc zostawiła nam wszystkim naukę: nie zabiegajcie o wiele! Dziękuję dziś Panu Bogu za jej życie, uśmiech, pobożność, pracowitość i przede wszystkim za świadectwo jej chrześcijańskiego życia - mówił ks. kan. Henryk Zątek.

Lekcja dobrej śmierci

Chorowała zaledwie kilka miesięcy. Kiedy stan chorej na nowotwór mamy pogorszył się, przyszli późnym wieczorem całą rodziną i poprosili o otwarcie kościoła, by się pomodlić. Nocą mąż pojechał do hospicjum, by przy niej czuwać, a ona, trzymając go za rękę, jeszcze pocieszała, że będzie dobrze. Trzymając jego rękę, odeszła… W czerwcu skończyłaby 47 lat...

- Trudno jest podczas takich chwil jak ten dzisiejszy pogrzeb, kiedy chce się płakać, bo zostały dzieci bez matki, a kobieta mogła dłużej żyć - mówił bp Roman Pindel. - W średniowieczu pisano specjalne książki o sztuce dobrego umierania, które mówiły, co należy robić, kiedy zbliża się śmierć. Bardzo szczegółowo było opisane, jak pojednać się z bliskimi, rozporządzić majątkiem. Dziś ludzie nie umieją umierać. Nie wiedzą nawet, jak rozmawiać o śmiertelnej chorobie. Sam napisałem kiedyś taką książeczkę z radami: "Kiedy umiera ktoś bliski...".

- Życie śp. Danuty i jej śmierć były takie, że ani jej, ani jej bliskim nie potrzeba żadnej książki. Życzę, aby otrzymali pociechę od Pana Boga i otworzyli się na to, co Pan Bóg daje. A nam wszystkim życzę, żebyśmy umieli najpierw dobrze żyć, ale - co jest także konsekwencją dobrego życia - byśmy umieli umierać: zwyczajnie, bez pomocy książek... - dodał bp Pindel.