Napraw, nie wymieniaj

Urszula Rogólska


|

Gość Bielsko-Żywiecki 51-52/2013

publikacja 19.12.2013 00:15

Domowy Kościół. – Do Józefa Bóg przyszedł we śnie. A on się nie zastanawiał, czy to był sen, czy nie sen. Miał pewność. Był mężczyzną konkretnym – wstał i zrobił, co mu Pan polecił. Maryja pozwoliła mu być decyzyjnym w domu. I o to w małżeństwie chodzi!
– mówią Anita i Krzysztof.


Anita i Krzysztof Tyrybonowie z najstarszą córką Elą tuż przed świętami. Druga córka Iwona studiuje w Katowicach, a najmłodszy – 18-letni Janek – mieszka w internacie szkoły salezjańskiej w Oświęcimiu Anita i Krzysztof Tyrybonowie z najstarszą córką Elą tuż przed świętami. Druga córka Iwona studiuje w Katowicach, a najmłodszy – 18-letni Janek – mieszka w internacie szkoły salezjańskiej w Oświęcimiu
Urszula Rogólska /GN

Kiedy usłyszałam hasło: „Nie mów do mnie: misiu, mów do mnie: tygrysie!” – wiedziałam, że to mój Krzysiek – opowiada Anita Tyrybon. – Na rekolekcjach dla małżeństw dostaliśmy takie zadanie, że dana para miała się rozpoznać po konkretnych rodzinnych hasłach. U nas ten tekst kabaretu „Potem” łapie każdy. Albo innym razem – usłyszałam w słuchawce: „Kochanie, to ja”. – Popatrzyłam z niedowierzaniem i pytam: „Maciek...?”. A kolega Krzyśka: „Eee, myślałem, że dasz się nabrać, że mąż dzwoni”. To ja mu, że mąż tak nigdy do mnie nie mówi... Nie ze mną takie numery. Bo my znamy się już dobrze.
– Bo to jest moja Anusia, a nie żadne słoneczko czy kochanie. Nie Anita – bo „ani ta, ani tamta”, ale Ania – śmieje się Krzysztof.
Mieszkają w Andrychowie. Są małżeństwem od 24 lat. Od 20 lat w Domowym Kościele. W tym roku zostali parą diecezjalną – małżonkami odpowiedzialnymi za całą wspólnotę oazy rodzin na Podbeskidziu.


To jest mój dom


– Myśmy się od początku znajomości bardzo ze sobą kłócili – Anita spogląda na Krzysztofa, a ten potakuje. – „Kto się czubi, ten się lubi” – wiadomo. A to, że ja mam ładniejsze kwiatki, a Krzysiu mówił, że on. Po czym się okazywało, że moja mama kupuje kwiatki u jego mamy. Krzysiek na zabawach tańczył z każdą dziewczyną, a mnie oczywiście zawsze dogadywał, że źle tańczę.
Poznali się w Grupie Apostolskiej przy kościele w parafii św. Macieja w Andrychowie w 1985 r. – To były fajne czasy dla młodych ludzi – wspomina Krzysztof. – Nie było za dużo atrakcji. To nie była wspólnota o konkretnej formacji duchowej – bardziej grupa towarzyska młodzieży, która już pracowała. Razem chcieliśmy być ze sobą, modlić się, wyjść w góry, wystawić jakąś sztukę w parafii.
Anita nie myślała o małżeństwie. Chciała wstąpić do sióstr serafitek.
– Jeździłam do sióstr do Krakowa – wspomina. – Pamiętam jeden list od siostry Efremy. Pozdrawiała mnie, pytała, czy się zastanowiłam. Nie czułam, żeby tam był mój dom... A przy Krzyśku czułam. Krzysztof oficjalnie zapytał, czy będę z nim chodzić.


Warto było


Niedługo potem Krzysiek poszedł do wojska. Dwa lata rozłąki. Ale Ania pisała listy – często dwa dziennie.
– Oj, musiałem się „napompować” za te listy – Krzysztof jeszcze dziś narzeka, pocierając mięśnie ramion z bólem na twarzy. – Tak było wtedy w wojsku...
– Ale on mi się do tego nie przyznał! Gdybym wiedziała, to tyle bym nie pisała!
– Ale Anusia... Warto było – przybyło mi tężyzny fizycznej, a jak pięknie było czytać tyle listów od narzeczonej...
Pobrali się 10 czerwca 1989 roku. – Już w wolnej Polsce, ale nam tamte wydarzenia jakoś nie utkwiły w pamięci. Tylko nasz ślub i... kupowanie mebli! Takie kalwaryjskie – ciężkie, z połyskiem. Koszmar! – śmieją się na samo wspomnienie. – Ale pani sprzedawczyni mówiła: bierzcie, bo następny zestaw będzie sto procent droższy.
– Jak sobie wyobrażaliśmy nasze małżeństwo? Że ja będę jak królewna, a Krzysiek będzie mi nadskakiwał – mówi Anita. – Ale tak nie wyszło. To jest dobry plan Pana Boga, że zaślepia przy zakochaniu. Bo gdyby człowiek wiedział, co go czeka, toby się nigdy nie pobrał – mówią pół żartem, pół serio. A właściwie to całkiem serio:
– Już na początku chcieliśmy się rozwieźć – mówi Anita. – Gdyby wtedy było większe przyzwolenie na rozwody, to nie wiem, czy bym nie wróciła do rodziców.
– Ania myślała, że ja myślę jak kobieta – wspomina Krzysztof. – A ja, że ona się wszystkiego domyśli – tego, co myślę, czego pragnę, bo to przecież oczywiste.
– Wprowadziliśmy się do teściów – mówi Ania. – Byłam wściekła, że ze wszystkim Krzysiek szedł najpierw do rodziców, a dopiero później do mnie. 
Krzysztof: – Na nasze szczęście jesteśmy z tego pokolenia, które uważa, że jak rzecz się zepsuła, to się ją naprawiało, a nie kupowało nową czy wymieniało na inny model. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak wielką moc ma sakrament małżeństwa. Zaręczyliśmy się w Kalwarii Zebrzydowskiej. A nasze narzeczeńskie obrączki zostawiliśmy koło ołtarza przy kaplicy... Drugiego Upadku. Maryja ochrania nas cały czas...


Czas walki
i narodziny


Pierwsze cztery lata były czasem walki. Niewiele się układało.
– Mój szef, Tadzio Woźniak, „molędził”, żebyśmy wstąpili do Domowego Kościoła – mówi Anita. – Krzysia kuzyn z żoną też już tam byli i „pech chciał”, że mnóstwo małżeństw z Grupy Apostolskiej przeszło właśnie do oazy rodzin.
Dołączyli do nich. I to były ich
prawdziwe „narodziny na nowo”.
– Zawsze mówię małżonkom, którzy mają zamiar wstąpić do jakiejkolwiek wspólnoty przy parafii, że oni nic nie stracą – podkreśla Krzysztof. – Bo nareszcie kobiety patrzą na małżeństwo ewangelicznie i wiedzą, jak powinno ono wyglądać, kim powinien być mąż. Bo zazwyczaj robią z nas pantoflarzy – za nas podejmują decyzje. A nam jest tak wygodnie. Bo po co ja mam się szarpać – siedzę w kącie i jak nie wyjdzie, to mam pole do popisu: „A nie mówiłem! Sama tak chciałaś!”.
– Wola Boża w naszym życiu to fakt, że stworzył nas kobietą albo mężczyzną – mówi Anita. – Jestem kobietą, żoną i matką. To jest naturalne. A dokoła mówią, że najważniejsza jest samorealizacja, spełnianie siebie. A wolą Boża jest moja płeć i konsekwencje tego faktu. To najlepszy Boży plan wobec każdego z nas.
– Jako para diecezjalna widzimy tu dla nas duże pole do popisu – dodaje Krzysztof. – Pokazywać zadania męża i żony zgodne z wolą Bożą i cieszyć się z tych zadań. Bo to nie jest krzywda, którą nam Pan Bóg zrobił – On nam dał wszystkie predyspozycje, żeby być dobrym mężem, dobrą żoną.
Tyrybonowie przywołują słowa ks. Edwarda Stańka, który, jak mówią, „dużo namieszał” w ich życiu. – Zdumiewa nas, jak opisuje Maryję, która na pewno głęboko przeżyła poznanie z Panem Bogiem. To do Niej przyszedł anioł, a do Józefa we śnie przyszedł Bóg. A on się nie zastanawiał, czy to był sen, czy nie. Miał pewność. Był mężczyzną konkretnym – wstał i zrobił co mu polecono. Maryja pozwoliła mu być decyzyjnym w domu. I o to w małżeństwie chodzi!
– Facet jest bodygardem, ochroniarzem, kiedy mu się na to pozwoli, i wtedy życie jest prostsze– mówi Anita. – U nas, kobiet, zawsze wygrywa serce. Nieraz mówię: „Patrz, Krzysiu, tu ludzie głodują, tam też, jak im pomóc?”, i serce mi pęka. A Krzysztof racjonalnie: „Całego świata nie zbawisz, a rozejrzyj się w otoczeniu, popatrz na sąsiada, który potrzebuje wsparcia”. Krzychu stawia mnie do pionu.
– Ania ma serce, i to bardzo mądre serce. Dlatego przy niej mogę być mężczyzną – dodaje Krzysztof.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.