Nie wypuszczę ich smutnych

Urszula Rogólska

publikacja 14.11.2013 15:16

- Kościół otacza wysoki żywopłot, ale ten napis na murze: "Bóg jest Miłością" widać też z meczetu, który znajduje się naprzeciwko - mówi ks. Władysław Penkala, pochodzący z Andrychowa.

Nie wypuszczę ich smutnych Ks. Władysław Penkala SMA z najbliższymi w Andrychowie Urszula Rogólska /GN

Ks. Władysław Penkala ze Stowarzyszenia Misji Afrykańskich od 12 lat pracuje w Maroku, a na kontynencie afrykańskim - od 1981 r.

- Ten napis mogą przeczytać wychodzący z meczetu muzułmanie. Boża miłość jest dla nas wzorem. Trzeba nam ich kochać tak, jak kocha ich sam Bóg...

Niedawno misjonarz gościł w swojej rodzinnej parafii św. Stanisława BM w Andrychowie z okazji 100. urodzin mamy - pani Stefanii. Pisaliśmy o tym wydarzeniu w tekście: Sto lat dla mamy - z Maroka też! O jego pracy misyjnej chcieli posłuchać także urodzinowi goście.

- Często wspominamy, jak to po ukończeniu seminarium diecezjalnego we Wrocławiu Władysław poszedł do arcybiskupa Henryka Gulbinowicza, mówiąc o swoim pragnieniu wyjazdu na misje - mówi Elżbieta Setman, kuzynka ks. Władysława. - Arcybiskup powiedział, że w kraju jest tyle pracy duszpasterskiej, że nie wyraża zgody. Był maj, przepiękna pogoda, pootwierane okna. I kiedy Władysław wychodził od księdza arcybiskupa, uciekły mu drzwi, a przeciąg spowodował, że zatrzasnęły się z hukiem. Arcybiskup zaraz wrócił młodego księdza i miał powiedzieć: "Jeśli tak ma się objawiać bunt księdza, to niech ksiądz jedzie!".

I pojechał - najpierw na Wybrzeże Kości Słoniowej, później przerwa na dwuletnie studia w Rzymie. Wrócił na czarny kontynent - do Republiki Środkowej Afryki i potem znowu Europa i praca w seminarium we Francji przez kolejne cztery lata. Od 12 lat duszpasterzuje wśród Marokańczyków - obecnie w El-Jadidzie.

- Byłem wcześniej w stolicy, w Rabacie, potem w Casblance, Agadirze i berberyjskim Taroudant - u podnóża przepięknych gór Wysokiego Atlasu - mówi misjonarz. - Przez rok przebywałem też w Egipcie, żeby lepiej poznać Arabów w innych krajach.

Teraz to już bliziutko!

Nie wypuszczę ich smutnych   W andrychowskim mieszkaniu, razem z ks. Andrzejem Grychem (z prawej), polskim prowincjałem Stowarzyszenia Misji Afrykańskich, ks. Władysław odprawiał Mszę św. z okazji 100. urodzin swojej mamy Urszula Rogólska /GN Siostrzenice pani Stefanii Penkali, kuzynki ks. Władysława, wspominają, jak mama klękała i całowała listy, które - czasem nawet po półtora roku - przychodziły z Afryki.

- Na Wybrzeżu Kości Słoniowej był 9 lat. Dwa razy przyjechał na urlop - mówi pani Stefania. - Tak mi było przykro, że ten urlop zawsze taki krótki... Ale co zrobić - Pan Bóg go posłał tam daleko.

- Kiedy zaczął pracę w Maroku, ciocia się cieszyła: o, teraz to już bliziutko! Tylko przez morze przelecieć i już! - śmieje się Elżbieta Setman.

- Chciałem pracować w Maroku, wśród Arabów - otworzyć naszym braciom drogę - opowiada ks. Penkala. - W El-Jadidzie moja parafia to aż 27 narodowości! Mam pod opieką 72 studentów z czarnej Afryki. Ta czarna Afryka sprzed lat bardzo mi pomogła. Nie czuję lęków, jakie mogłyby tu towarzyszyć innym ludziom.

Zwykle w kościele mam około 12 osób. W niedziele - 60-70, a w święta - 120-130. W sumie w mieście mieszka około 40 tys. chrześcijan - katolików i protestantów, ale to królestwo muzułmańskie... Trzeba ich umiłować. Nie można osądzać, jacy są. Są wyznawcami uznanej religii. I wielbią Pana Boga na swój sposób.

67-letni ksiądz jest sam w parafii. Jak mówi, pracy mu nie brakuje: przygotowania do sakramentów, spotkania z grupami parafialnymi - a wśród nich są i Odnowa w Duchu Świętym, i 25-osobowy chór. - Wspaniały zespół! - nie kryje zachwytu. - Kiedy śpiewają, turyści z Kanady czy ze Stanów mówią: "Przyjedzcie do nas! Będziecie ożywiać nasz Kościół". Oni uwielbiają Pana Boga tak, jak jest napisane w Piśmie Świętym - śpiewem i tańcem. Nie ma smutku - przecież wyznajemy Jezusa, który zmartwychwstał i żyje! Nie może być tak, że człowiek przyjdzie do kościoła smutny i taki sam wychodzi. Mam taki zwyczaj, że nigdy nie wypuszczam ludzi z kościoła bez powiedzenia czegoś, co spowoduje, że się uśmiechną. Żeby wracali tu po radość prawdziwą.

Dziękuj, ojcze, Bogu

Czasem bliscy mówią ks. Władysławowi, żeby już wracał do kraju. - A ja im mówię: "A co jest napisane w Piśmie Świętym? Jak się raz chwycisz Pana, to się nie odwracaj!" - podkreśla. - Pojechałem do Afryki i od początku czułem się tam bardzo dobrze. Aż się zmartwiłem kiedyś - wszędzie mi było dobrze. Może ja coś źle robię? A wtedy jeden jezuicki generał mi powiedział: "Dziękuj, ojcze, Panu Bogu za tę łaskę...". Nigdy nie utraciłem tej radości głoszenia Dobrej Nowiny i za to też Bogu dziękuję.

Ks. Władysław mówi, że to dzięki rodzicom jest tym, kim jest. Wygląd ma po ojcu, ale charakter po mamie. - Jest uparta, wierna, nigdy się jej nie nudzi, zawsze ma coś do zrobienia - opowiada. - Pamiętam, że rodzice zawsze w domu śpiewali godzinki, Gorzkie Żale. W takiej atmosferze się wychowywaliśmy. Z powołaniem jest jak z roślinką - jeśli się ją posadzi i nie dba o nią, to się wykrzywi albo zginie. Mama potrafiła rozmiłować nasze serca w Panu Bogu. I to mi zostało do dziś... Codziennie się modlę do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, żeby też rozmiłowała moich studentów w Panu Bogu i Kościele, żeby w nich to zostało na całe życie...