Franciszkańskie cukierki

ur

publikacja 04.06.2013 17:39

Pochodzę z Nowego Targu, gdzie siostry serafitki także mają swoją placówkę.

s. Roberta Rybak, dyrektorka przedszkola serafitek w Żywcu s. Roberta Rybak, dyrektorka przedszkola serafitek w Żywcu
Urszula Rogólska /GN

Na zaproszenie siostry katechetki, pojechałyśmy kiedyś całą naszą żeńską klasą na rekolekcje franciszkańskie. To nie były żadne tam rekolekcje powołaniowe. Zresztą jak tylko mogłam, unikałam sióstr - żeby się przypadkiem jakieś powołanie we mnie nie obudziło. W czasie procesji na Boże Ciało zawsze przechodziłam na drugą stronę, kiedy widziałam, ze zbliża się do mnie siostra! Ale wówczas, na tych rekolekcjach zachwyciła mnie franciszkańska radość sióstr.

Kiedy już jednak to powołanie się odezwało, nie wiedziałam, które zgromadzenie wybrać. Wtedy siostra katechetka mi powiedziała: „Wiesz... Tyle osób ślubuje Panu Bogu czystość, ubóstwo, posłuszeństwo, a potem nie zawsze są temu wierne...”. Ona mnie nie przymuszała, ona mi mówiła o istocie życia zakonnego.

Bardzo mnie przejęły te słowa. Ja tak bardzo chciałam być wierna, chciałam, żeby Pan Jezus był kochany. Ta siostra powiedziała mi wtedy, że życie zakonne jest trudne, ale piękne. Dzięki tym słowom, żaden trud mnie już potem nie zdziwił czy nie załamał.

Kiedy z nią rozmawiałam o powołaniu, wcale mnie nie zachęcała do wstąpienia do klasztoru. Mówiła: „Chcesz się uczyć, to najpierw się ucz. Bo w klasztorze jest tyle pracy, że na szkoły czasu nie będzie”. Po maturze skończyłam więc studium nauczycielskie i dopiero trafiłam do klasztoru.

W zgromadzeniu jestem od 1991 roku. Wiedziałam już, że w klasztorze siostry wykonują same wszystkie prace. I choć byłam nauczycielką wiedziałam, że mogę dostać zupełnie inne zadania. Zabrałam ze sobą z domu obieraczkę do ziemniaków - te nasze góralskie obieraczki tak fajnie obierają - żebym dobrze wypełniała swoje zadanie jak na przykład trafię do kuchni.

Początkowo w ogóle nie wiedziałam, że to zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej. I trudno mi to było zrozumieć... Ale po latach widzę jak Pan Bóg mnie prowadził - pociągnął na te cukierki franciszkańskie i z czasem pokazywał prawdziwą rzeczywistość, jakiej decydujemy się służyć - i to jest piękne. I tu widać też geniusz naszej Matki Założycielki...

O Matce usłyszałam w postulacie, w Hałcnowie. Pamiętam jak zaprowadzono nas tam do pokoju Matki. Pierwszy rzut oka i - parawan przy łóżku, a na nim... dyscyplina! To był taki przyrząd, którym przed soborem siostry się biczowały. Sobór zniósł wszystkie zewnętrzne praktyki ascetyczne, skupiając się na wewnętrznych, ale w czasach Matki praktykowano jeszcze te zewnętrzne.

Pokój Matki nas zadziwił. Przyglądałyśmy się jak ubogo żyła. Wyposażenie zrekonstruowano (dawniej nikt nie myślał, żeby zachować przedmioty, których Matka używała) ale i tak oddaje ono istotę tego miejsca. To też świadczy o tym, jak pokorną i skromna osobą była. Może nawet nikomu nie przyszło do głowy, że będzie darzona kultem należnym świętym...

Wtedy tam w pokoju Matki dużo o niej rozmyślałam.

Dowiedziałam się, że problemy z szybką beatyfikacją wynikały także z tego, że nie potrafiono określić gdzie tak naprawdę się urodziła. Dla mnie to nie było ważne. Ja nie bardzo lubię historię i daty. Natomiast pociągało mnie to, w jaki sposób siostry o Matce opowiadały. Zadziwiające i pociągające było to, że była skromna i tak dobra. Kiedy miałam jakiekolwiek problemu modliłam się do Matki żeby mi pomogła je dobrze rozwiązać.